Friday 18 April 2008

Karma

Kilka lat temu pisalam prace magisterska.
Nie tylko pisalam,ale tez napisalam,co jest dosyć istotna różnicą.Pisanie szlo mi dosyć opornie bo nie dosyc ze odbywało sie po prawie rocznej przerwie od uzyskania absolutorium,to jeszcze do tego byla piekna pozna wiosna/wczesne lato,ptaszki spiewaly,slonce grzalo niemilosiernie,kina kusily,znajomi dzwonili,Jacek na zmiane z Mama karmili mnie pierogami,jednym slowem wszystko odciagalo mnie od pisania.
Na poczatku czerwca zaczelam sie juz bardziej przykladac do pisania,bo w końcu po to przylecialam zeby napisac,obronic i spokojnie wrocic.
Pisalam,Papa drukowal a potem zawozilam kolejne wersje promotorowi,a on z mina znawcy spogladal na spis tresci i mowil ŹLE.O ile na samym poczatku to magiczne slowo ŹLE nie robilo na mnie wielkiego wrazenia,to czas szybko mijal,robilam grzecznie poprawki a to magiczn slowo pojawialo sie jakby niezaleznie od tego co pisalam.
Trzy dni przed ostatecznym terminem rejestracji zaczelam sie juz delikatnie denerwowac.Zapytalam co mam zrobic,jak zmienic,co dopisac,a co wyrzucic zeby juz nie bylo ZLE.Dostalam kilka wskazowek,spalam po dwie godziny na dobe,zaczynalam mowic sama do siebie,plakalam Jackowi w rekaw i mowilam ze napewno sie nie uda,bo ja to wogole do kitu jestem(czyli zestaw obowiazkowy sieroty) ale po dwoch dniach uslyszlam upragnione slowa ze moge wydrukowac i zarejestrowac prace.
Papa okazal sie niezastapiony,skladal,drukowal,doradzal i sie nie denerwowal choc powodow mial mnostwo.
Ostateczny termin rejestracji byl,jesli dobrze pamietam,w poniedzialek o 12.00.
Stanelam grzecznie w kolejce,choc spokojna to ja nie bylam wcale,no bo tak jakos sie pozno zrobilo,a przede mna sporo ludzi.
Moja kolej w koncu nadeszla.Byla godzina 11.57.Zdążyłam.
Najwazniejsza osoba na uczelni,czyli pani w dziekanacie,smiala sie ze ja to tak zawsze.I mam wrazenie ze chyba jakas klatwe rzucila na mnie bo takie zalatwianie spraw na ostatnia chwile zdarza mi sie dosyc czesto.
Ot,choćby dzis.
Wysylalam aplikacje na staz.Deadline to piatek godzina 17.00.Udalo mi sie ja wyslac o 16.55.Co sie najadlam nerwow to wiem tylko ja i Olga ktora siedziala obok w malym pokoju.
I obawiam sie ze zarzekanie sie ze nigdy wiecej takich akcji,nie pomoze.
Taka karma ;)

1 comment:

Anonymous said...

no ja Cię pokroję. miszczyni saspensu się znalazła.

kurde. poczucie misji mi się włącza. idę posprzątać chałupę.